sobota, 31 maja 2014

#Stosik 5/2014 ~ Jeszcze tylko miesiąc

Witam was wszystkich!
Od razu mówię, a raczej piszę, że nie obiecuję recenzji w ciągu najbliższych dni, bo mam sporo na głowie, i mało czasu na czytanie. Ale... (zawsze jest jakieś ale ;)) Przebudzona o świcie zaczyna się rozkręcać, i zaczynam coraz bardziej zaczytywać się w tej historii.
Nie rozumiem, jak niektórzy blogerzy gromadzą potężne stosy... Jak w ciągu miesiąca może im przybyć niekiedy po ponad 30 książek?! W każdym razie mi starcza mój malutki stosik, i jestem z niego zadowolona :) Enjoy!




Od góry:

  • Avery Williams - Miłość alchemika - Prezent od Książkowego nieba za uchwycenie 200 obesrwatorów.
  • Jessica Brody - Klub Karmy - Dosłownie dopiero co przyszła. Kiedy? Wczoraj po południu :p Jestem jej niezwykle ciekawa, więc już w czerwcu recenzja! Premiera 20 czerwca. Egzemplarz recenzencki od wydawnictwa Fabryka Słów.
  • C.C. Hunter - Przebudzona o świcie - W tamtym stosiku była pierwsza część, a teraz jest druga. Właśnie ją czytam, więc stay tuned! Egzemplarz recenzencki od wydawnictwa Feeria.
  • Morgan Matson - Lato drugiej szansy - Przyszło wraz z Rywalkami, jestem jest niezmiernie ciekawa, mimo tego, że wcześniej nawet o niej nie myślałam! Egzemplarz recenzencki od wydawnictwa Jaguar.
  • Kiera Cass - Rywalki - Przeczytane i pokochane. Staram się upolować gdziekolwiek Elitę ;) j.w.
  • Sarah Lotz - Troje - Jestem ciekawa, ale jakoś nie potrafię znaleźć na to czasu... Ale również niedługo na blogu, bo zaraz się za to zabiorę! A plik kartek pod spodem to pierwszy rozdział Troje. Od Business & Culture.
Po prawej:

  • Rick Riordan - Złodziej pioruna. Powieść graficzna - w trakcie czytania, i stwierdzam, że jestem pozytywnie zaskoczona. Pożyczona.


Jutro podsumowanie Paranormal romace - maj ;) I co się z wami dzieje? Jakoś coraz mniej czytacie tego PR...


Całuję,
Sophie Carmen

czwartek, 29 maja 2014

Kiera Cass - Rywalki



Dla 35 dziewcząt Eliminacje to szansa ich życia. Jedna z nich zostanie żoną księcia Maxona, przyszłego władcy Illei. Ze świata, w którym panują kastowe podziały, wprost do pałacu, w którym będą spełniane ich życzenia. Z miejsca, gdzie głód i choroby są na porządku dziennym, do krainy jedwabi i klejnotów. Każda dziewczyna pragnie zostać wybrana. Każda poza Americą Singer. America jest Piątką i należy do kasty artystów. Członkowie jej rodziny albo malują, albo śpiewają, oprócz najmłodszego członka czyli  Geralda. Mimo tego, że nie zarabiają majątku, starają się być szczęśliwi. Kiedy przychodzi list z wiadomością o Eliminacjach, mama dziewczyny stara się ją namówić na zgłoszenie, ale ona nie jest co do tego pewna. W końcu jej chłopak którego od dwóch lat trzyma w tajemnicy – Aspen przekonuje  dziewczynę do tego. Z początku nastawiona na przegraną, Ami zostaje wylosowana i trafia do zamku.

Jestem pewna, że prawie wszystkie czytelniczki chciały być kiedyś królewną, mieć ukochanego księcia, oraz bajkowy zamek. Niektóre może nadal o tym myślą. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, żebym ja miała takie pomysły, ale ja zawsze byłam inna.  W każdym razie. W Rywalkach to jest możliwe. Mimo tego, że z początku i w niektórych momentach przypomina mi to Szklany tron oraz Igrzyska śmierci, zostałam od razu wciągnięta w akcję. Książka zaczyna się w momencie, kiedy mama Ami otwiera list. Od pierwszych słów, czułam się jak uczestniczka tych wydarzeń. Ta powieść, jest pisana w taki sposób, że trudno jest się oderwać, i zrobić sobie przerwę. Ponieważ tak się wczuwamy w akcję, że nie sposób zrobić pauzę. Czy w życiu można zatrzymać czas? Nie. I właśnie tak jest w Rywalkach.

Nic nie dzieje się za szybko, a wręcz idealnie. Kiera wie, kiedy zrobić przerwę tygodniową między wydarzeniami, a kiedy wystarczy kilka godzin, czy nawet minut.  Do tego, pióro Cass jest lekkie i przyjemne w odbiorze, więc czytanie idzie nam „jak z płatka”. Warsztat pisarski autorki jest zaawansowany, i nie można po niej poznać, że to pierwsza upubliczniona książka. Opisy nie są przydługie, a w sam raz. Dialogi, nie są nudne i monotonne, a ciekawe i pełne życia. Czyli wszystko, czego czytelnik oczekuje od dobrej książki. Moja poprzeczka nie była ustawiona wysoko, a Kiera Cass, i tak bez większego problemu ją przeszła.

Americę poznajemy coraz bardziej z biegiem czasu. Nie wszystko zostaje nam zaserwowane na tacy, więc niektórych rzeczy musimy domyślić się sami. Ami, to silna i stanowcza bohaterka. Jak się na coś uprze, to tak się stanie. A najlepsze w niej jest to, że nie jest tak jak większość, czyli „chcesz mnie, bierz mnie”. To chyba najbardziej mi się spodobało. Kolejną rzeczą jest to, że czujemy zupełnie to samo co ona. Jeśli Kiera postanowiła, że Ami lubi Marlee, to my też ją lubimy. Główna bohaterka nie lubi jednej, to my też jej nie lubimy. Na początku moje serce podbił Aspen, ale później przerzuciłam się na Maxona. I zdecydowanie potwierdzam, że jestem „Team Maxon”.

Dawno nie czytałam tak dobrej książki. Pewnie kończąc czytać tą recenzję, myślisz sobie, drogi Czytelniku, że to monotonna i przewidywalna powieść, a ja się nią zachwycam, bo lubię księżniczki. I tu się mylisz, bo jest zupełnie na odwrót. Księżniczki to nie są moje ukochane postacie, i jako tako nie lubię z nimi „obcować”. Jednak w Rywalkach, to jest przedstawione w tak perfekcyjny sposób, że nie da się nie zakochać. Bardzo rzadko się zdarza, że coś co ma chociażby minimalne elementy innej książki, podobało mi się, ale w tym wypadku jest zupełnie inaczej. Jestem zauroczona, i zostanie tak przez dłuższy czas. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam!



9/10




„Ty sobie nie dajesz rady z płaczącymi kobietami, a ja nie radzę ze spacerami u boku księcia.”




Selekcja


Za możliwość wkroczenia do pałacu dziękuję wydawnictwu Jaguar!

czwartek, 22 maja 2014

Richelle Mead - Akademia wampirów



Wasylisa i Rosemarie dwa lata temu uciekły z akademii wampirów. Do tej pory starały się żyć jak normalne nastolatki, i prawie im się to udawało. Gdyby nie to, że Rose oddawała swojej przyjaciółce co kilka dni krew, aby ta mogła przeżyć. Ich wspólne życie kończy się, kiedy oddział strażników – dampirów, odkrywa ich obecne miejsce zamieszkania, łapie dziewczęta i zawozi siłą do akademii, z której uciekły.

W akademii imienia świętego Władimira wampiry czystej krwi - moroje - uczą się posługiwać swoimi nadnaturalnymi darami, a mieszańce - dampiry - szkolą się na ich opiekunów i oddanych strażników. Posępne mury kryją jednak więcej mrocznych tajemnic, niż można by podejrzewać. Lissie Dragomir, morojce ze szlachetnego rodu, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Czy dampirka Rose, połączona z nią telepatyczną więzią, zdoła ochronić przyjaciółkę?

Po filmie przyszedł czas na książkę. Ja jak to ja poszłam najpierw na film. Po powrocie z kina, stwierdziłam, że film mi się podobał, więc gdy nadszedł dzień książki od razu zamówiłam sobie Akademię Wampirów. Gdy kilka dni później była już u mnie na półce czułam dosłowne przyciąganie. Czytałam zupełnie co innego, a moją głowę cały czas wypełniała książka Mead. Po pewnym czasie gdy przygotowałam się do tego emocjonalnie, sięgnęłam po tę powieść, i… zawiodłam się. Pierwsze 100 stron, to męka. Wszystko wydaje się nie ciekawe, a styl autorki niekiedy gorszy niż niejednego debiutanta. Jednak to co dzieje się później jest nie do opisania. Kunszt pisarski od razu wskakuje na wyższy szczebel, a z czytania czerpie się dużą przyjemność.

Szkoła dla wampirów to generalnie sztampowy temat. Znam kilka takich powieści, i to wydaje się już nudne. Może gdybym przeczytała kilka lat temu Akademię wampirów, to byłabym zachwycona, ale teraz to nie jest nic nowego. Tak jak wspomniałam wyżej, druga połowa książki jest fajna. Chociaż Richelle mogła się wysilić w niektórych sytuacjach i je bardziej opisać, oraz wzbogacić słownictwo. Jednak czas leci za szybko. Na jednej stronie mamy na przykład tydzień po ich powrocie, a dalej trzy tygodnie później. Nie lubię takich rzeczy, i uważam, że jest to zabieg bez sensu.

Bohaterów po raz kolejny jest od groma, i nie problem się w tym wszystkim pogubić, chociaż przy głębszym wniknięciu w historię można to zapamiętać. Bohaterów znamy tylko powierzchownie, a tak to nic o nich nie wiemy. Wszystko jest opowiadanie przez Rose, więc łatwo nam poznać jej spojrzenie na całość. Jednak osobą która najbardziej zapadła mi w pamięć jest Christian Ozera. Jest on równie ironiczny co Jace z Darów Anioła, więc gwarantuję, że i tutaj możemy się pośmiać. Rosemarie również ma cięty język, i gdyby nie to ta książka straciła by całą swoją wyjątkowość.

Wydanie w środku jest ładne, zwłaszcza „logo” akademii jako tło dla początku nowego rozdziału. Jednak jeśli mamy mówić o okładce, to uważam, że jest ona okropna. Widziałam wiele niekoniecznie pięknych okładek, ale to co widzimy na Akademii wampirów, wstrząsnęło mną. Ci co oceniają książkę po okładce, raczej nie prędko sięgną po tą powieść, a treść jest… fajna.

Spodziewałam się wielkiego pozytywnego zaskoczenia, jednak nie poczułam tego. Akademia wampirów może i nie jest oszałamiająco oryginalna, aczkolwiek jej treść jest ciekawa. Akcja toczy się nazbyt szybko, ale można za tym nadążyć. Mimo tego, że ta powieść ma kilka minusów, jest przyjemna w odbiorze więc z chęcią sięgnę po drugą część.







„Mężczyzna musiałby posiąść sztukę czytania w myślach, chcąc tę swoją wybraną uszczęśliwić.”






6/10






Akademia wampirów
Akademia wampirów | W szponach mrozu | Pocałunek cienia | Przysięga krwi | W mocy ducha | Ostatnie poświęcenie

piątek, 16 maja 2014

Nadia Szagdaj - Zniknięcie Sary



Coraz bardziej zapadasz się w miękki fotel w swoim biurze detektywistycznym. Składasz ze sobą ręce oraz myślisz o dopiero co rozwikłanej sprawie, która wcale nie była taka łatwa. Zajęła ci prawie dwa tygodnie. A kiedy zaczynasz myśleć o zarobku ze sprawy, słyszysz pukanie. Krzyczysz „Proszę!” a drzwi się otwierają.  Stoi w nich wysoka Cyganka przy kości. Ma niebieską suknię z frędzlami u dołu, a jej włosy swobodnie opadają na ramiona. „Proszę mi pomóc! Moja córka zaginęła!”. Prostujesz się, a kobieta siada przed tobą i zaczyna opowiadać.

Klara Schulz, żona, matka i prywatny detektyw, lekkomyślnie udaje się w daleką podróż. Jednak fotograf, który zaprosił ją do swojej pracowni w Danzig na sesję portretową, nie zjawia się na dworcu. Piękne słówka wypełniające jego list okazały się zasadzką. Rozczarowana i upokorzona Klara postanawia rozpocząć prywatne śledztwo w nadmorskiej metropolii. Tymczasem w odległym Bresalu znikają dwie młode kobiety. Pozornie nic nie łączy tych wypadków. Jedna z dziewcząt jest Romką pracującą w fabryce, druga zaś córką szanowanego lekarza, przełożonego męża Klary, Bernarda. Rodzina zaginionej Sary całą nadzieję na rozwiązanie zagadki pokłada w zdolnej detektyw Schulz. Tylko że gdy Klara wraca z Danzig do Breslau, nie jest już sobą…

Nie czytam, nie czytałam i nie zamierzałam czytać kryminałów. Poprostu myślałam, że nie lubię takich rzeczy. Ale gdy pewnego dnia siedziałam w fotelu kończąc pisać pracę do szkoły zastanowiłam się nad tym. Oglądam kilka seriali kryminalnych, i bardzo mi się to podoba. Więc pomyślałam, czemu by nie spróbować książki? Zrobiłam tak jak postanowiłam. W moje łapki wpadła druga część Kronik Klary Schulz, czyli Zniknięcie Sary. Najbardziej zdziwiło mnie to, że aż tak bardzo mogła mi się podobać książka nie dość, że z wątkiem detektywistycznym to do tego polskiej autorki. Dla mnie najgorsze były niemieckie nazwy ulic, i w ogóle wszystko co po niemiecku. Mimo tego, że uczę się tego języku, to dla mnie jest to czarna magia, i nie zmienię zdania. Jednak sposób w jaki Nadia Szagdaj wszystko przedstawiła, stał się przyjemny i nie taki zły jak myślałam.

Nie mogę powiedzieć, że podeszłam do książki pozytywnie, czy też negatywnie. Najlepiej jeśli powiem, że zachowałam się neutralnie. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ponieważ nigdy nie miałam do czynienia z tym gatunkiem, ale kiedyś musi być pierwszy raz, prawda? Nadia stara się, aby wszystko wyglądało odpowiednio jak na wiek w jakim to się dzieje. W tym wypadku mamy do czynienia z 1911 rokiem, czyli odrobinę ponad sto lat temu. Cała wiedza o Polsce (wtedy Niemczech) została zdobyta, więc można tu spotkać takie rzeczy, jak na przykład obecnie nie istniejące ulice. Mimo tego, że jest za dużo ulic, (ja osobiście się pogubiłam co, gdzie i jak) język i styl, jest dopracowany i miły w odbiorze, przez co książkę czyta się błyskawicznie.

Postacie są dopracowane w najmniejszym szczególe. Jako odbiorczyni, która nie poznała pierwszej części mogę bez problemu stwierdzić, że wiem o bohaterach dużo. Autorka bez problemu rozróżnia postacie pierwszo planowe i drugo oraz trzecio planowe. O tych najważniejszych wiemy sporo, o tych postronnych w miarę idealnie. Kolejny plus jest taki, że poznajemy historię nie tylko z punktu widzenia Klary, ale także tytułowej Sary – porwanej. Przez ten zabieg czytelnik jeszcze bardziej wciąga się całą historię.

Także szata graficzna jest w sam raz. Mamy prawie, że czarno-białą okładkę, która idealnie pasuje do treści. A mały detal jakim jest klucz i czerwony punkt nie zdradza nam wątku a jedynie zachęca do kupna oraz przeczytania książki. Plusem jest także to, że bez obaw można przeczytać drugą część, przed pierwszą!

Nadia Szagdaj cały czas wodzi czytelnika za nos. Naprowadza nas na jeden trop, a my podążamy za jej wskazówkami, a chwilę potem okazuje się, że trafiliśmy w ślepy zaułek. Z czystym sercem przyznaję się do tego, że powieść Zniknięcie Sary nie jest przewidywalna, a ja jak najszybciej musze się zaopatrzyć w pierwszą część. Lubicie kryminały, ale bez ciągłego rozlewu krwi? Sięgnijcie po Zniknięcie Sary!






„Gerta po raz kolejny nie była zachwycona, tym razem obiadem w pociągowej restauracji. Sama przygotowała posiłki na podróż. Klara zresztą już przekonała się, że wielki kufer można by zastąpić o połowę mniejszą torbą podróżną, gdyby tylko wyjąć z niego jedzenie.”






7/10






Kroniki Klary Schulz
Sprawa pechowca | Zniknięcie Sary | Grande Finale





Za możliwość wzięcia udziału w śledztwie dziękuję wydawnictwu Bukowy Las!

piątek, 9 maja 2014

C.C. Hunter - Urodzona o północy



Czy gdybyś ty, drogi Czytelniku, był czarodziejem, Fae, wilkołakiem czy kimkolwiek chciałbyś być w towarzystwie osób takich jak ty? Na obozie? Czy wolałbyś sam się zmierzyć z tym problemem, albo nie wierzyć w to w ogóle? Dlaczego nie spróbować obozu? Mogło by być fajnie. Poznałbyś osoby które czują się tak samo, a najważniejsza jest akceptacja grupy. To mogło by być przydatnym doświadczeniem, zdecydowanie.

Kaylie Galen ostatnio ma trudny okres. Umarła jej ukochana babcia, rodzice się rozwodzą i  rzuca ją chłopak. A do tego ma wizyty u psychiatry, ponieważ widzi tajemniczą postać której nikt poza nią nie dostrzega. Jednak nieodpowiednia impreza z nieodpowiednimi ludźmi diametralnie zmienia jej życie. Matka wysyła ją na obóz dla trudnej młodzieży do Wodospadów Cienia. Jej współobozowicze nie są jednak po prostu „trudni”… Dziewczyna nie potrafi uwierzyć, że jej miejsce jest pośród tych dziwolągów. Wszyscy jednak myślą, że Kaylie do nich przynależy, ale ona sama nie jest tego pewna. Dodatkowo musi wybrać między Lucasem a Derekiem. Czy okaże się, że dziewczyna jest taka jak jej towarzysze z obozu? Czy rozwiąże swoje problemy?

Urodzona o północy zainteresowała mnie już samą okładką, a po przeczytaniu fragmentu opisu książki, już wiedziałam, że muszę ją jak najszybciej przeczytać. Gdy wreszcie udało mi się zdobyć ten egzemplarz, jak najszybciej musiałam się za nią zabrać, bo moja ciekawość sięgała zenitu! Pierwsze kilka stron, to było pytanie „Co to jest?”, ale później zostałam zauroczona powieścią, która mnie niesamowicie porwała. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Urodzona o północy to jest szablonowa opowieść. Obóz dla stworzeń nadnaturalnych, problemy głównej bohaterki i TRÓJKĄCIK. Chociaż trójkąciki mnie już bardzo denerwują, w tej powieści jest to dość znośne. Czytelnik nie martwi się tym za bardzo, bo wielkim plusem jest to, że trójkącik nie „odbywa” się w tym samym czasie, tak jak w przypadku na przykład Zmierzchu.

Hunter posiada niesamowicie barwny i zabawny język. Jest ona bardzo przyjemny w odbiorze, więc czytanie książki idzie „jak z płatka”.  Wydarzenia oraz miejsca są opisane w tak realny sposób, że możemy się poczuć tak jakbyśmy byli  tam naprawdę. Autorka postarała się, aby nasza wyobraźnia działała na najwyższych obrotach, ale nie w sposób męczący oraz nieprzyjemny. Mimo wszystkiego, książka jest w małym stopniu przewidywalna. Dużo rzeczy jest dość niespodziewanych, co też jest plusem. Urodzona o północy jest naprawdę ciekawą powieścią!

Mimo tego, że na początku Kylie mnie odrobinę denerwowała, później zaczęłam się z nią coraz bardziej utożsamiać. Mimo tego, że jest nastolatką niekiedy podejmuje naprawdę poważne decyzje, ale i popełnia błędy, tak jak każdy z nas. W ten sposób C.C. Hunter przekazuje nam, że życie to nie sama słodycz, oraz, że złe decyzje mają swoje konsekwencje. Lecz gdyby nie Della – wampir oraz Miranda – czarownica nie było by tak fajnie. Obydwie są współlokatorkami Kylie, więc gdyby nie ona powieść straciła by swój magiczny klimat. Po przeczytaniu mogę także stwierdzić, że jestem Team Lucas. Ludzie nie zawsze są tacy, za jakich ich uważamy. Ogólnie o większości postaci wiemy jedynie jaki mają charakter ale wygląd niestety nie.

Potrzebowałam jakiejś lekkiej lektury która oderwała by mnie od tego wszystkiego. Udało mi się. Urodzona o północy to porywająca książka, w której każdy znajdzie coś co lubi. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam. A teraz – oczekujmy drugiej części!




„„Cześć mamo, tato, wiecie co? Wysłaliście mnie na obóz z prawdziwymi dziwolągami, bandą wysysaczy krwi i morderców kotów. I jeszcze jedna sprawa, ja też jestem dziwolągiem, ale jeszcze nie wiedzą jakiego rodzaju.””





8/10






Wodospady Cienia





Za możliwość udania się do Wodospadów Cienia dziękuję wydawnictwu Feeria!