wtorek, 23 października 2018

Światła, kamera, AKCJA!: Do wszystkich chłopców, których kochałam


Lara Jean wiedzie zupełnie normalne życie szarej myszki. No, prawie. Chcąc uwolnić się od uczuć do chłopaków pisze listy, które następnie adresuje i zamyka w pudełku. Wszystko się zmienia, kiedy przez przypadek adresaci dostają wyznania dziewczyny. 

Od dłuższego czasu walczyłam z chęcią obejrzenia tego filmu. Jednym z głównych powodów było to, że przede wszystkim chciałam się najpierw zapoznać z pierwowzorem niedawno ponownie wydanym w Polsce. W końcu jednak stało się - w sobotni poranek zasiadłam przed laptopem i włączyłam Do wszystkich chłopców, których kochałam. Wiecie, zaczynam żałować, że tak późno się za to zabrałam!

Do filmów, w przeciwieństwie niż do książek, podchodzę raczej z neutralnym nastawieniem, nie oczekując nie wiadomo czego. Dlatego jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Już od pierwszych minut zostałam ujęta za serce ładnymi kadrami i scenerią, na którą aż miło się patrzyło. 

Bardzo spodobał mi się także realizm historii Lary Jean. Jako rówieśniczka głównej bohaterki z którą zauważyłam wiele łączących mnie elementów, muszę przyznać, że wczułam się w akcję, która pochłonęła mnie bez reszty. Oprócz wątku listów i miłości, zostały poruszone także inne tematy - zwłaszcza rodziny żyjącej z jednym rodzicem oraz siostrzanych uczuć.

Aktorzy zostali dobrze dobrani, choć widoczna jest różnica między wiekiem ich, a odgrywanych przez siebie bohaterów. Myślę jednak, że można na to przymknąć oko z racji tego, że to dość częsty zabieg stosowany w dzisiejszych czasach. W obsadzie znajdziemy takie osoby jak Lana Condor (Lara Jean Covey), Noah Centineo (Peter Kavinsky) czy Janel Parrish (Margot Covey). Uważam, że dobrze odegrali swoje role, a związki pomiędzy postaciami były w realistyczny sposób widoczne.

Idealnym dodatkiem do Do wszystkich chłopców, których kochałam jest naprawdę świetna muzyka, zawierająca piosenki wpasowujące się w klimat filmu. Co najmniej do połowy zastanawiałam się nad zakończeniem, jednak muszę przyznać, że jestem z niego zadowolona. Pytanie tylko czy powstanie kolejna część, bazująca na drugim tomie trylogii Jenny Haan. Jeśli odpowiedź jest twierdząca, z chęcią ją obejrzę! Reasumując, myślę, że jest to ekranizacja, która raczej przypadnie do gustu młodzieży, zwłaszcza płci pięknej. Lekka historia idealna na chłodne już wieczory.


8/10

czwartek, 18 października 2018

Becky Albertalli - Leah gubi rytm




Leah zazwyczaj trafia we właściwe dźwięki, w porównaniu do prawdziwego życia, w którym czasami gubi rytm. Jako jedynaczka i córka młodej, niezbyt zamożnej samotnej matki, zdecydowanie wyróżnia się w kręgu znajomych. Uwielbia rysować, lecz jest zbyt nieśmiała, żeby się tym chwalić. I chociaż jej mama wie, że Leah jest biseksualna, dziewczyna nie zebrała się jeszcze na odwagę, żeby powiedzieć o tym przyjaciołom – nawet swojemu BFF, Simonowi, który otwarcie przyznaje się do bycia gejem.

Kiedy dotychczas nierozerwalna więź łącząca grupkę przyjaciół zaczyna się rozpadać, Leah nie wie, co zrobić. Na horyzoncie majaczy bal na koniec szkoły i college, a napięcie w grupie z każdą chwilą rośnie coraz bardziej. Leah wypada ze swojego życiowego rytmu, gdy ludzie, których kocha, zaczynają się kłócić – a już zwłaszcza wtedy, gdy zdaje sobie sprawę, że wobec jednej z tych osób zaczyna rodzić się w niej uczucie, którego wcześniej nie znała.

Rzadko kiedy sięgam po książkę bez zapoznania się z jej opisem. Tym razem wystarczyło mi samo nazwisko autorki. Becky Albertalli jest także twórczynią "Simon oraz inni homo sapiens"/"Twój Simon". Odkąd to przeczytałam, minęło ponad półtora roku, jednak do tej pory wracam do lektury tej powieści z pewnym sentymentem, a na pewno szczęściem, gdyż bardzo mi się podobała. Dlatego też bez zastanowienia sięgnęłam po Leah gubi rytm. Naprawdę było warto.

Książka ta skupia się na Leah, którą znamy z poprzedniej części. Od wydarzeń z "Simona (...)" dzieli nas rok czasu, co swoją drogą jest prześwietnym zabiegiem, w końcu który czytelnik nie jest ciekaw tego, co dzieje się o wiele później, po epilogu! Becky od razu rzuca nas na głęboką wodę, jakby wychodziła z założenia, że dopiero co skończyliśmy jej poprzednią powieść. Dlatego dość długo trudno było mi się połapać, bohaterowie mylili mi się, tworząc niezgrabną całość. Jednak w pewnym momencie coś "zaskoczyło" dzięki czemu mogłam w pełni oddać się lekturze. 

Leah gubi rytm czyta się w zastraszającym tempie, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak szybko znajduje się już w połowie, o zakończeniu nie wspominając. Akcja ma dużą rozpiętość czasową, około dwóch miesięcy jeśli dobrze pamiętam. Nie jest do jednak przeszkodą, nie tworzą się luki, w sumie praktycznie się tego nie odczuwa. A to głównie spowodowane jest tym, że Albertalli używa bardzo przyjemnego języka, potocznego, młodzieżowego, ale nie infantylnego. Udało jej się także osiągnąć realizm, co pozwala na jeszcze większe wciągnięcie się w książkę.

Kreacja bohaterów, jak to u Becky, jest na wysokim poziomie - tworzone są postacie barwne, z krwi i kości. Przepełnione emocjami, popełniające błędy. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo tęskniłam za Simonem, dopóki się tutaj nie pojawił. Jego przyjaźń z Leah jest niesamowicie pokazana, szczera. A takich relacji ostatnimi czasy niewiele w książkach. Główna bohaterka jest za to dość specyficzna. Niemal od razu darzy się ją sympatią, choć niekiedy jej zachowanie jest bezsensowne i przeczące same sobie. Ale myślę, że to miało nadać realizmu i trzeba przyznać, iż doskonale to wyszło.

Barwna, lekka, śmiała - takimi słowami opisałabym Leah gubi rytm. Autorka nie boi się poruszać tematów tabu, takich jak społeczność LGBT+ czy ocenianie wyglądu, czy to poprzez inny kolor skóry czy wagę. Są to tematy współczesne, dlatego książki pokazujące traktowanie oraz myśli takich osób są bardzo ważne. I na pewno pomagają dostrzec to, jak się czują osoby, którym rzucane są krzywe spojrzenia z tego czy innego powodu. Jest to powieść niosąca kilka przesłań na raz, każdy znajdzie coś dla siebie. Dlatego też polecam ją z całego serca.


8/10


"Nie cierpię, kiedy dupki mają talent. Chcę żyć na świecie, gdzie dobrzy ludzie są we wszystkim najlepsi, a źli we wszystkim najgorsi."


Creekwood


Za możliwość znalezienia rytmu z Leah dziękuję wydawnictwu We Need YA!

piątek, 12 października 2018

C.Hand, B. Ashton & J. Meadows - Moja Jane Eyre

Sierota Jane Eyre bez grosza przy duszy, rozpoczyna nowe życie jako guwernantka w Thornfield Hall. Tam spotyka mrocznego i tajemniczego pana Rochestera. Pomimo dużej różnicy wieku oraz jego nieznośnego temperamentu, zakochują się w sobie. Ale czy to na pewno Jane Eyre? Przygotuj się na przygodę w której nic nie jest takie, jak się wydaje: pewien dżentelmen ukrywa się bardziej niż trup w szafie. A co jeżeli we wszystko wmieszają się początkująca pisarka Charlotte Brontë i badacz zjawisk nadprzyrodzonych Alexander Blackwood?

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie czekałam na kolejny tom z serii Ladyjanistek. Byłam niezwykle ciekawa co tym razem przedstawią autorki, pomimo tego, iż nie znam pierwowzoru. Jednego obecnie jestem pewna - po przeczytaniu Mojej Jane Eyre z chęcią sięgnę po jej dziwne losy, opisane przez panią Brontë. W każdym razie dzięki temu mogłam spojrzeć na tę pozycję jako "całość" a nie retelling. I cóż, nie tego się spodziewałam.

Być może po "Mojej Lady Jane" postawiłam trochę za wysoki próg do przekroczenia. Tak jak w pierwszej książce humor był całkiem naturalny, nie raz zdarzyło mi się zaśmiać, tak tutaj miałam wrażenie, że najczęściej jest on wymuszony. Zresztą to samo mogę powiedzieć o wtrąceniach autorek - zapewne miały śmieszyć, mi zaś odrobinę przeszkadzały. 

Mimo tego pozycja sama w sobie nie jest zła. Akcja jest wartka, ciekawa, a paranormalne wydarzenia dodają "smaczku". Czasem aż włos się jeżył! Moja Jane Eyre jest podzielona na trzy perspektywy - tytułowej Jane, jej przyjaciółki Charlotte oraz agenta Towarzystwa do Spraw Relokacji Dusz Zagubionych, Alexandra. Dzięki temu zabiegowi czytelnik ma okazję poznać historię z innej strony niż głównej bohaterki.

Postacie. Nie mam co odnosić się do pierwowzorów, więc pozwolicie, że skupię się na ich kreacji jako bohaterów fikcyjnych, których jest od groma i jeszcze trochę. Przez to, tak na dobrą sprawę, niezbyt wiele wiemy o naszych narratorach. Każdy z nich ma na pewno przypiętą jedną, dwie charakterystyczne łatki, co przypominane jest przy każdym rozdziale. Jane Eyre doświadczyła nieszczęśliwej miłości, zadręczającej ją przez większość powieści. Charlotte Brontë jest zapaloną pisarką, która chodziłaby ciągle z nosem w swoim notesie gdyby nie wada wzroku. Zaś Alexander pracuje dla Towarzystwa i to jest najważniejsze. Choć postać agenta chyba jako jedyna naprawdę przypadła mi do gustu.

Reasumując, Moja Jane Eyre jest retellingiem "Dziwnych losów Jane Eyre", sprawnie wplatającym wątki paranormalne w całą historię. Pomimo drobnych niedociągnięć, tworzy zgrabną całość, będącą całkiem przyjemną lekturą. Jednak epilogu zostało mi jedno pytanie: jak skończył się romans przedstawiony na końcu? 


6/10



"Człowiek obdarzony darem kreatywności nie zawsze nad nim panuje. Z czasem okazuje się, że niektóre z jego pomysłów żyją własnym życiem i podejmują niezależne decyzje."



Ladyjanistki
Moja Lady Jane | Moja Jane Eyre | My Calamity Jane


Za możliwość wyruszenia do Thornfield Hall dziękuję wydawnictwu Sine Qua Non!

czwartek, 4 października 2018

Muzyczne polecajki - wrzesień



Drodzy Czytelnicy!

Z racji tego, że muzyka odgrywa jeszcze większą rolę w moim życiu niż wcześniej, pomyślałam, że mogłabym podzielić się z Wami tym, czego słucham najczęściej, najchętniej. Dlatego też co miesiąc albo częściej chciałabym dodawać muzyczne polecajki. W większości będzie to pewnie muzyka koreańska, ale na pewno trafią się też utwory w innych językach. Mam nadzieję, że ciepło to przyjmiecie! Koniecznie dajcie znać co sądzicie, czy może znaliście coś wcześniej - przed Wami piosenki, które towarzyszyły mi przez większą część września.



Stray Kids - Voices



The Rose - BABY



JONGHYUN - Before Our Spring



BTS - I'm Fine



5 Seconds Of Summer - Youngblood